Na drugim miejscu znalazł się Steven. Jakby nie było, ciężko
by protagonista się nie rozwijał, tym bardziej w serialu, który dosyć mocno
stawia na tę kwestię. Jestem przekonana, że wielu się ze mną zgodzić, iż jednym z powodów zniechęcenia do serialu SU był… sam Steven. Tak, to on sprawił, że początki bywały ciężkie i nie od razu dało się przekonać do serialu. Jednak jak to możliwe, by postać, która winna być wizytówką serialu, najzwyczajniej w świecie go psuje? Drodzy państwo, przedstawiam wam Stevena.
Po pierwszym odcinku nie wiemy o nim zbyt wiele. Powiem
więcej – wiemy o nim naprawdę mało. Poznajemy go jako dosyć niezdarnego, za to
niezwykle pozytywnego chłopca, który na przekór modzie, nie mieści się w
rozmiar S i nie jest wysoki. Tak, Steven to niski, okrąglutki chłopiec,
który spędza czas ze swoim ojcem, który ku zaskoczeniu nie mieszka z nim (i nie jest to spowodowane rozwodem) oraz z trzema, bardzo różnorodnymi kobietami.
Nie brzmi to jak serial dla młodzieży :p
Z ważnych rzeczy dowiadujemy się jeszcze o niezwykłych,
magicznych zdolnościach chłopca oraz jego trzech towarzyszek. Jednak w
przeciwieństwie do nich, nie jest on klejnotem, a połączeniem klejnotu i człowieka.
Inaczej mówiąc, na wstępie nie za wiele dowiadujemy się o charakterze głównego
bohatera, a więcej o jego nietypowych zdolnościach i otoczeniu.
Jest wiele teorii, dlaczego Steven był tak źle odbierany
przez publiczność. Może moje słowa będą okrutne, ale Steven nie jest niezwykle
urodziwy, a z tego co wiem, wiele osób tym się kieruje przy doborze serialu
(albo jest to jeden z elementów, przytrzymujących ich przy ekranach). W ciągu
paru kolejnych odcinków, gdy coraz bardziej poznajemy charakter, coraz więcej
szczegółów może nas drażnić. Np. jedną z denerwujących cech Stevena była jego
głupkowatość, nie będąca w stylu słodkiej głupotki, a lekkiego debilizmu. Mnie
również to trochę irytowało, choć także nie lubiłam tego dziwnego entuzjazmu.
Tego, że wszystko musiało się udać, bo Steven tak to sobie zaplanował i już.
Zapewne dlatego po pierwszym obejrzeniu, zrezygnowałam. Skoro główny bohater
mnie drażni, to jak mam z nim wytrzymać całą serię? Powróciłam ze względu na
piosenki i filmiki słuchane/oglądane na Youtube, które naprawdę uważałam za
bardzo dobre. I tak już pozostało.
Z czasem zaczęłam (i jak sądzę nie jestem w tym jedyna)
rozumieć Stevena oraz jego sposób bycia.
W kolejnych odcinkach rozwój następuje baaaardzo powoli,
serial bardziej skupia się na przedstawieniu magicznego świata Stevena. Pojawia
się Lewek, Opal – to oni przykuwają naszą uwagę, bo powiedzmy sobie szczerze –
są tego warci.
I nagle następuje kolejne bum! „Sezon na Urodziny”. Tego
się nie spodziewałam. Kto mógł się tego spodziewać? Cały odcinek jest
perfekcyjnie zaplanowany. Steven z radością chce urządzić urodziny klejnotom.
Po raz kolejny widzimy, że nie choć mamy do czynienia z pomysłem Stevena i to
on jest głównym organizatorem, to wszystko co robi, robi dla innych. Ten
odcinek zawsze łamie mi serce, no może nie płaczę, ale wywołuje u mnie to
specyficzne uczucie. Bo jak można być przy tym obojętnym? Klejnoty stają przed
okrutną prawdą – pewnego dnia Steven umrze. Choć zdawały sobie z tego sprawę,
obraz szybko starzejącego się chłopca to po prostu zbyt wiele. Klejnoty będą
uczestniczyć w całym jego życiu, we wszystkich radosnych momentach, a co się z
tym łączy, także w jego śmierci. Ta okrutna prawda je po prostu uderza z
niesamowitą siłą. Ogrom uczuć, jakimi klejnoty darzą Stevena, w pewien sposób
zostaje nam udzielony. Jest nam szkoda Stevena, chcemy by powrócił do swojej
dawnej formy i by znów był tym niewinnym chłopcem. No właśnie, to co nas w nim
drażniło, najwyraźniej dla Klejnotów jest bardzo ważne. Może to kwestia
przeszłości i wiecznych walk, a może taka była Rose. W każdym razie potrzebują
tej dziecinnej wiary, trochę głupkowatości i ogromnej pozytywności. A Steven ma to wszystko.
Dalej mamy kolejne odcinki, w którym zaznajamiamy się ze
światem Stevena. W odcinku „Steven Wojownik” widzimy, że gdy Steven staje się
niecierpliwy i nazbyt myśli o sobie, ponosi karę – traci Perłę. Podobnie w „Lew
2: Film”, gdy Steven okazuje pokorę, zostaje nagrodzony i otrzymuje miecz.
W odcinku „Pokój Rose” ponownie objawia się jako zwykły
dzieciak. Zdenerwował się na Klejnoty, więc chce pójść gdzieś od nich, schować
się. Klasyczne zagranie dziecka, które jest złe na opiekunów. W „Kumpel Potwór”
ponownie mocno ujawnia się jego dziecinność i chęć niesienia bezinteresownej
pomocy – nawet potworowi.
Z „Prawie jak Pocałunek” dowiadujemy się trochę więcej o
uczuciach, jakimi Steven darzy swoją matkę. I tu kolejna pochwała – te uczucia
są naprawdę naturalne. Nie ubolewa nad brakiem matki, bo jakby nie było, to jej
nie znał. Nawet nie wie, jak nazwać te uczucia. Zdaje sobie sprawę, że powinien
odczuwać jakiś smutek czy coś, ale nie wiąże go z matką żadna silna więź ani
wspomnienia. Gdyby nie wiecznie wspominana przez Klejnoty i Grega, Rose mogłaby
być prawie niewidoczna dla Stevena. Tęskni nie za Rose jako-taką, bo jej nie
zna. Tęskni za matką i tym, co niesie ze sobą taka osoba.
Po odcinkach „Klejnot Lustra” oraz „Klejnot Oceanu”
wiedziałam, że SU jest warte uwagi. Choć Lapis kradnie naszą uwagę, to
dostrzegamy, że Steven jest coraz mniej wkurzający i zyskuje w naszych oczach.
Pragnie uszczęśliwić innych, ale to nie oznacza, że jest nie wiadomo jakim
altruistą. Radość innych skutkuje jego radością. Jednak jeśli trzeba potrafi
się też sprzeciwić, nie zgadza się na wszystko i tak np. uwalnia Lapis, pomimo
zakazu Granat. Warto też wspomnieć o momencie, gdy mieszkańcy przybiegają
Steven zyskuje sympatie. Z denerwującego dzieciaka, stał się
uroczym i zabawnym chłopcem, którego przygody z chęcią śledzimy. Stał się
również faktycznym członkiem Drużyny Klejnotów, co nie jest bez znaczenia, bo w
końcu to Klejnoty są istotami wyróżniającymi się.
„Lew 3: Prosto do Nagrania” jest jednym z moich ulubionych
odcinków. Akcja jest idealnie wywarzona, pojawia się wiele nowych elementów, w
tym wreszcie widzimy Rose „na żywo”. Co za tym idzie, możemy przyjrzeć się
reakcji Stevena, która jak dla mnie jest jak najbardziej odpowiednia. Nie
zalewa się łzami, przez całe nagranie nic nie mówi. Jest wzruszony, ale szczęśliwy. Tak jakby nagle jakaś część
jego zaznała spokoju, jakby jakaś pusta przestrzeń została uzupełniona.
W dalszych odcinkach Steven rozwija swoje umiejętności i
zdobywa naszą sympatię. Sprawia, że czujemy jakieś rozluźnienie po oglądnięciu
kolejnego odcinka. Nawet jeśli są cięższe momenty, to mimo wszystko dominuje
pewna błogość i spokój. Jego pozytywność jest zaraźliwa. Kolejnym bardzo
lubianym przeze mnie odcinkiem jest „Test”. Idealnie pokazuje relacje między
Klejnotami a Stevenem pod względem jego mocy i umiejętności magicznych. Podoba
mi się, jak bardzo chciał powiedzieć Klejnotom, jak źle się czuje z tym, że go
niepoważnie traktują. A jednak nie zrobił tego, choć mógł im to wygarnąć. Po
raz kolejny decyduje się na uszczęśliwienie innych, choć widzimy że on również
czerpie z tego przyjemność.
Jak już mówiła, Steven tak samo jak radość, potrafi także
wyrazić niezadowolenie czy też złość. Także zdarza mu się dokonywać samolubnych
wyborów, co potem potrafi się na nim mścić.
Chyba każdy z nas dobrze zna odcinek „Miecz Rose”. Choć najważniejsza jest w nim Perła, to Steven również pełni ważną rolę. Zamierza uświadomić Perle okrutną prawdę, jednocześnie pomaga się z nią oswoić.
Dobrze wie, że to wszystko może niezwykle ranić, ale
jest zdania, iż jest to jedyna droga by ruszyć dalej. Gdy przytula Perłę i
mówi, że jego zdaniem jest „Pretty Great” robi dokładnie to, czego potrzebowała
Perła. Steven uświadamia Perle, że Rose już nie ma przy niej, ale jest on. I
będzie ją w tym wszystkim wspierać. Dlatego mówiąc o przemianie Stevena trzeba
zaznaczyć, że wszystkiego postacie, które się z nim zetknęły zawdzięczają mu
swoją własną zmianę i rozwinięcie. Wiecie co jeszcze lubię w Stevenie? Jego wyobrażenie o romantyzmie i wrażliwość, które budzą rozbawienie oraz sympatie. Widać to np. w
„Nowe Zakończenie”, gdy wizja ślubu tak bardzo się mu podoba, że narysował
nawet jej rysunek.
Dalej widzimy Stevena, który ze względu na okoliczności i
wydarzenia musi się dostosować. Za każdym razem dobro innych jest u niego na
pierwszym miejscu, a gdy inni dbają o niego, czuję wobec nich ogromną
wdzięczność. Jego poczucie więzi nie ogranicza się do najbliższych. On naprawdę
kocha wszystkich mieszkańców Beach City.
Wydaje mi się zbędnym opisywać każdy kolejny odcinek, bo tak
naprawdę dalej jego przemiana była stopniowa i chyba bardziej wiązała się z dojrzewaniem/dorastaniem,
co jak wiadomo wpływa na wiele aspektów. Jego moc rosła i wciąż rośnie. Ku
przypomnieniu – w pierwszym sezonie niezwykłym wyczynem było przyzwanie przez
Stevena tarczy, obecnie jest w stanie rozciągać swoje ciało, latać, przejmować ciała
innych, leczyć śliną… trochę się pozmieniało.
Dodałabym jeszcze o końcówce sezonu 3., który faktycznie
sporo wniósł i ma duże znaczenie, względem naszego bohatera. Np. taki odcinek z
Bizmut. Podkreślmy to wyraźnie – Bizmut została zniszczona przez Stevena. Chłopiec pozbawił ją fizycznej formy, poprzez użycie jej własnej broni przeciwko niej.
Oznacza to, że Steven jest zdolny do takich rzeczy. Jednak widzimy jak bardzo
cierpi przy tym i możemy się spodziewać, że to akurat nigdy się nie zmieni.
Wspomnę tylko jeszcze o odcinkach „Earthlings”, „Back to the Moon”
oraz „Bubbled”. Steven dowiaduje się, co zrobiła jego matka - osoba, którą uosabiał z samymi cnotami. Jestem pewna, że to wywrze na nim ogromny wpływ. Ale to jeszcze przed nami.
Steven największą zmianę przeszedł na początku całej serii. Dalej jego postać rozwijała się równomiernie, stopniowo, bez większych niespodzianek. Steven rozwijał swoje umiejętności, a jednocześnie swój charakter. Coraz bardziej utwierdzamy się w przekonaniu, że wszystkie części składowe, czyli przeogromny optymizm, niezdarność, infantylność i wiele innych, tworzą osobowość Stevena. Jest to nieodłączna część jego charakteru, do której nie tylko się przyzwyczajamy, ale również zaczynamy ją doceniać i lubić.
Dziękuję za uwagę i do następnego razu ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To Perydot odpowiada za komentarze na blogu, więc nie radzę, by dochodziło w nich do kłótni.