22 grudnia 2016

I'm different #2

Na drugim miejscu znalazł się Steven. Jakby nie było, ciężko by protagonista się nie rozwijał, tym bardziej w serialu, który dosyć mocno stawia na tę kwestię. Jestem przekonana, że wielu się ze mną zgodzić, iż jednym z powodów zniechęcenia do serialu SU był… sam Steven. Tak, to on sprawił, że początki bywały ciężkie i nie od razu dało się przekonać do serialu. Jednak jak to możliwe, by postać, która winna być wizytówką serialu, najzwyczajniej w świecie go psuje? Drodzy państwo, przedstawiam wam Stevena.


Po pierwszym odcinku nie wiemy o nim zbyt wiele. Powiem więcej – wiemy o nim naprawdę mało. Poznajemy go jako dosyć niezdarnego, za to niezwykle pozytywnego chłopca, który na przekór modzie, nie mieści się w rozmiar S i nie jest wysoki. Tak, Steven to niski, okrąglutki chłopiec, który spędza czas ze swoim ojcem, który ku zaskoczeniu nie mieszka z nim (i nie jest to spowodowane rozwodem) oraz z trzema, bardzo różnorodnymi kobietami. Nie brzmi to jak serial dla młodzieży :p

Z ważnych rzeczy dowiadujemy się jeszcze o niezwykłych, magicznych zdolnościach chłopca oraz jego trzech towarzyszek. Jednak w przeciwieństwie do nich, nie jest on klejnotem, a połączeniem klejnotu i człowieka. Inaczej mówiąc, na wstępie nie za wiele dowiadujemy się o charakterze głównego bohatera, a więcej o jego nietypowych zdolnościach i otoczeniu.
Jest wiele teorii, dlaczego Steven był tak źle odbierany przez publiczność. Może moje słowa będą okrutne, ale Steven nie jest niezwykle urodziwy, a z tego co wiem, wiele osób tym się kieruje przy doborze serialu (albo jest to jeden z elementów, przytrzymujących ich przy ekranach). W ciągu paru kolejnych odcinków, gdy coraz bardziej poznajemy charakter, coraz więcej szczegółów może nas drażnić. Np. jedną z denerwujących cech Stevena była jego głupkowatość, nie będąca w stylu słodkiej głupotki, a lekkiego debilizmu. Mnie również to trochę irytowało, choć także nie lubiłam tego dziwnego entuzjazmu. Tego, że wszystko musiało się udać, bo Steven tak to sobie zaplanował i już. Zapewne dlatego po pierwszym obejrzeniu, zrezygnowałam. Skoro główny bohater mnie drażni, to jak mam z nim wytrzymać całą serię? Powróciłam ze względu na piosenki i filmiki słuchane/oglądane na Youtube, które naprawdę uważałam za bardzo dobre. I tak już pozostało.
Z czasem zaczęłam (i jak sądzę nie jestem w tym jedyna) rozumieć Stevena oraz jego sposób bycia.

Jednym z może nie przełomowych, ale ważnych odcinków był „Przyjaciele z Bańki”. W nim po raz pierwszy pojawia się Connie. Nie jest ona przełomową postacią, w sumie to stosunkowo stereotypową – kujonka bez przyjaciół. Jednak to na Stevenie mamy się skupić. Wciąż jest oszałamiająco pozytywny. Jest to infantylna wiara w powodzenie, taka dziecięca ufność. Ale nie denerwuje jak wcześniej, bo odnosi się wrażenie, że jest naturalna. Ta nadzieja po prostu do niego pasuje. Bardzo dobrze to kontrastuje ze bardzo racjonalnym i spokojnym usposobieniem Connie. Nie potrzebujemy depresyjnego, negatywnego spojrzenia, trzeba nam (nawet jeśli naiwnej) wiary. Dodatkowo w Stevenie zaczyna być więcej zaradności, a przynajmniej jego próby są skuteczniejsze. Widzimy, że naprawdę się stara, czasem nie tylko dla siebie, ale dla innych.
W kolejnych odcinkach rozwój następuje baaaardzo powoli, serial bardziej skupia się na przedstawieniu magicznego świata Stevena. Pojawia się Lewek, Opal – to oni przykuwają naszą uwagę, bo powiedzmy sobie szczerze – są tego warci.
I nagle następuje kolejne bum! „Sezon na Urodziny”. Tego się nie spodziewałam. Kto mógł się tego spodziewać? Cały odcinek jest perfekcyjnie zaplanowany. Steven z radością chce urządzić urodziny klejnotom. Po raz kolejny widzimy, że nie choć mamy do czynienia z pomysłem Stevena i to on jest głównym organizatorem, to wszystko co robi, robi dla innych. Ten odcinek zawsze łamie mi serce, no może nie płaczę, ale wywołuje u mnie to specyficzne uczucie. Bo jak można być przy tym obojętnym? Klejnoty stają przed okrutną prawdą – pewnego dnia Steven umrze. Choć zdawały sobie z tego sprawę, obraz szybko starzejącego się chłopca to po prostu zbyt wiele. Klejnoty będą uczestniczyć w całym jego życiu, we wszystkich radosnych momentach, a co się z tym łączy, także w jego śmierci. Ta okrutna prawda je po prostu uderza z niesamowitą siłą. Ogrom uczuć, jakimi klejnoty darzą Stevena, w pewien sposób zostaje nam udzielony. Jest nam szkoda Stevena, chcemy by powrócił do swojej dawnej formy i by znów był tym niewinnym chłopcem. No właśnie, to co nas w nim drażniło, najwyraźniej dla Klejnotów jest bardzo ważne. Może to kwestia przeszłości i wiecznych walk, a może taka była Rose. W każdym razie potrzebują tej dziecinnej wiary, trochę głupkowatości i ogromnej pozytywności. A Steven ma to wszystko.
Dalej mamy kolejne odcinki, w którym zaznajamiamy się ze światem Stevena. W odcinku „Steven Wojownik” widzimy, że gdy Steven staje się niecierpliwy i nazbyt myśli o sobie, ponosi karę – traci Perłę. Podobnie w „Lew 2: Film”, gdy Steven okazuje pokorę, zostaje nagrodzony i otrzymuje miecz.
W odcinku „Pokój Rose” ponownie objawia się jako zwykły dzieciak. Zdenerwował się na Klejnoty, więc chce pójść gdzieś od nich, schować się. Klasyczne zagranie dziecka, które jest złe na opiekunów. W „Kumpel Potwór” ponownie mocno ujawnia się jego dziecinność i chęć niesienia bezinteresownej pomocy – nawet potworowi.
Z „Prawie jak Pocałunek” dowiadujemy się trochę więcej o uczuciach, jakimi Steven darzy swoją matkę. I tu kolejna pochwała – te uczucia są naprawdę naturalne. Nie ubolewa nad brakiem matki, bo jakby nie było, to jej nie znał. Nawet nie wie, jak nazwać te uczucia. Zdaje sobie sprawę, że powinien odczuwać jakiś smutek czy coś, ale nie wiąże go z matką żadna silna więź ani wspomnienia. Gdyby nie wiecznie wspominana przez Klejnoty i Grega, Rose mogłaby być prawie niewidoczna dla Stevena. Tęskni nie za Rose jako-taką, bo jej nie zna. Tęskni za matką i tym, co niesie ze sobą taka osoba.
Po odcinkach „Klejnot Lustra” oraz „Klejnot Oceanu” wiedziałam, że SU jest warte uwagi. Choć Lapis kradnie naszą uwagę, to dostrzegamy, że Steven jest coraz mniej wkurzający i zyskuje w naszych oczach. Pragnie uszczęśliwić innych, ale to nie oznacza, że jest nie wiadomo jakim altruistą. Radość innych skutkuje jego radością. Jednak jeśli trzeba potrafi się też sprzeciwić, nie zgadza się na wszystko i tak np. uwalnia Lapis, pomimo zakazu Granat. Warto też wspomnieć o momencie, gdy mieszkańcy przybiegają 
Steven zyskuje sympatie. Z denerwującego dzieciaka, stał się uroczym i zabawnym chłopcem, którego przygody z chęcią śledzimy. Stał się również faktycznym członkiem Drużyny Klejnotów, co nie jest bez znaczenia, bo w końcu to Klejnoty są istotami wyróżniającymi się.
„Lew 3: Prosto do Nagrania” jest jednym z moich ulubionych odcinków. Akcja jest idealnie wywarzona, pojawia się wiele nowych elementów, w tym wreszcie widzimy Rose „na żywo”. Co za tym idzie, możemy przyjrzeć się reakcji Stevena, która jak dla mnie jest jak najbardziej odpowiednia. Nie zalewa się łzami, przez całe nagranie nic nie mówi. Jest wzruszony, ale szczęśliwy. Tak jakby nagle jakaś część jego zaznała spokoju, jakby jakaś pusta przestrzeń została uzupełniona.



W dalszych odcinkach Steven rozwija swoje umiejętności i zdobywa naszą sympatię. Sprawia, że czujemy jakieś rozluźnienie po oglądnięciu kolejnego odcinka. Nawet jeśli są cięższe momenty, to mimo wszystko dominuje pewna błogość i spokój. Jego pozytywność jest zaraźliwa. Kolejnym bardzo lubianym przeze mnie odcinkiem jest „Test”. Idealnie pokazuje relacje między Klejnotami a Stevenem pod względem jego mocy i umiejętności magicznych. Podoba mi się, jak bardzo chciał powiedzieć Klejnotom, jak źle się czuje z tym, że go niepoważnie traktują. A jednak nie zrobił tego, choć mógł im to wygarnąć. Po raz kolejny decyduje się na uszczęśliwienie innych, choć widzimy że on również czerpie z tego przyjemność.
Jak już mówiła, Steven tak samo jak radość, potrafi także wyrazić niezadowolenie czy też złość. Także zdarza mu się dokonywać samolubnych wyborów, co potem potrafi się na nim mścić. 

Chyba każdy z nas dobrze zna odcinek „Miecz Rose”. Choć najważniejsza jest w nim Perła, to Steven również pełni ważną rolę. Zamierza uświadomić Perle okrutną prawdę, jednocześnie pomaga się z nią oswoić. Dobrze wie, że to wszystko może niezwykle ranić, ale jest zdania, iż jest to jedyna droga by ruszyć dalej. Gdy przytula Perłę i mówi, że jego zdaniem jest „Pretty Great” robi dokładnie to, czego potrzebowała Perła. Steven uświadamia Perle, że Rose już nie ma przy niej, ale jest on. I będzie ją w tym wszystkim wspierać. Dlatego mówiąc o przemianie Stevena trzeba zaznaczyć, że wszystkiego postacie, które się z nim zetknęły zawdzięczają mu swoją własną zmianę i rozwinięcie. Wiecie co jeszcze lubię w Stevenie? Jego wyobrażenie o romantyzmie i wrażliwość, które budzą rozbawienie oraz sympatie. Widać to np. w „Nowe Zakończenie”, gdy wizja ślubu tak bardzo się mu podoba, że narysował nawet jej rysunek.
Dalej widzimy Stevena, który ze względu na okoliczności i wydarzenia musi się dostosować. Za każdym razem dobro innych jest u niego na pierwszym miejscu, a gdy inni dbają o niego, czuję wobec nich ogromną wdzięczność. Jego poczucie więzi nie ogranicza się do najbliższych. On naprawdę kocha wszystkich mieszkańców Beach City.
Wydaje mi się zbędnym opisywać każdy kolejny odcinek, bo tak naprawdę dalej jego przemiana była stopniowa i chyba bardziej wiązała się z dojrzewaniem/dorastaniem, co jak wiadomo wpływa na wiele aspektów. Jego moc rosła i wciąż rośnie. Ku przypomnieniu – w pierwszym sezonie niezwykłym wyczynem było przyzwanie przez Stevena tarczy, obecnie jest w stanie rozciągać swoje ciało, latać, przejmować ciała innych, leczyć śliną… trochę się pozmieniało.
Dodałabym jeszcze o końcówce sezonu 3., który faktycznie sporo wniósł i ma duże znaczenie, względem naszego bohatera. Np. taki odcinek z Bizmut. Podkreślmy to wyraźnie – Bizmut została zniszczona przez Stevena. Chłopiec pozbawił ją fizycznej formy, poprzez użycie jej własnej broni przeciwko niej. Oznacza to, że Steven jest zdolny do takich rzeczy. Jednak widzimy jak bardzo cierpi przy tym i możemy się spodziewać, że to akurat nigdy się nie zmieni.

Wspomnę tylko jeszcze o odcinkach „Earthlings”, „Back to the Moon” oraz „Bubbled”. Steven dowiaduje się, co zrobiła jego matka - osoba, którą uosabiał z samymi cnotami. Jestem pewna, że to wywrze na nim ogromny wpływ. Ale to jeszcze przed nami.

Steven największą zmianę przeszedł na początku całej serii. Dalej jego postać rozwijała się równomiernie, stopniowo, bez większych niespodzianek. Steven rozwijał swoje umiejętności, a jednocześnie swój charakter. Coraz bardziej utwierdzamy się w przekonaniu, że wszystkie części składowe, czyli przeogromny optymizm, niezdarność, infantylność i wiele innych, tworzą osobowość Stevena. Jest to nieodłączna część jego charakteru, do której nie tylko się przyzwyczajamy, ale również zaczynamy ją doceniać i lubić.

Dziękuję za uwagę i do następnego razu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

To Perydot odpowiada za komentarze na blogu, więc nie radzę, by dochodziło w nich do kłótni.